– Transformacja energetyczna nie uda się bez samorządów – mówi Krzysztof Iwaniuk, wójt gminy Terespol i przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP dla portalsamorządowy.pl. Nie uda się też bez konsekwentnych i kompleksowych działań, których obecnie w jego opinii brakuje. Wskazuje na popełniane błędy i na gotowe wzorce, z których można korzystać.
Zielona, odnawialna energia to kierunek, w którym zmierzają obecnie Polska i Europa. Pozwoli pan, że zapytam o wiatraki i zasadę 10H, która nakazywała lokalizowanie turbin wiatrowych w odległości nie mniejszej od zabudowań niż 10-krotność ich całkowitej wysokości. W końcu doczeka się ona liberalizacji. To chyba dobry kierunek?
– Krzysztof Iwaniuk: Nie wyobrażam sobie propozycji polegającej na tym, że znosi się zasadę 10H, tak naprawdę jej nie znosząc. To jakby chcieć zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko, coś tu jest nie tak.
To co pańskim zdaniem należałoby zrobić?
– Zróbmy 2H, 4H, albo najlepiej przyjmijmy jakieś minimum ustawowe i dalej niech rada powiększa tę odległość. Warunki w poszczególnych gminach są naprawdę zróżnicowane i nie można założyć jednej wartości dla wszystkich i zabronić ludziom stawiania domów. Nie rozumiem, czy my w końcu chcemy mieć tę energię odnawialną, czy nie? W Niemczech tych wiatraków jest pełno – najczęściej tam, gdzie się nie buduje domów.
Dlaczego nie można tego robić u nas?
– Mamy w kraju wyjątkowy bałagan urbanistyczny i to jest chyba największa porażka od dziesięcioleci. Gdy rolnik chce coś wybudować, to i tak wybuduje i na zasadzie dobrosąsiedztwa będzie to rozbudowywał. Nigdzie chyba nie ma tak, że tu stoi dom, tam stoi dom… Kiedy jedzie się przez Polskę, wszędzie są porozrzucane pojedyncze gospodarstwa, wszędzie jest teren zabudowany.
Co przekłada się na ogromne środki przeznaczane przez gminy na budowę infrastruktury…
– To jest jakiś koszmar. Niemcy np. nie pozwalają na indywidualne domy w miastach, ale buduje się szeregówki. I to ma sens – potrzeba mniej kanalizacji i pozostałej infrastruktury. Wynika z tego, że my, w Polsce, jesteśmy bardzo bogaci, że tak sobie tą przestrzenią szafujemy. Za granicą gołym okiem widać, gdzie kończy się wieś – jakby nożem odciął, a u nas panuje totalny chaos. A do tego wspomniane 10H. Przecież nas jest coraz mniej, po co nam tyle tej powierzchni pod zabudowę? Jeżeli nie zlikwiduje się zasady 10H, to właściwie nigdzie nie można będzie tej zabudowy realizować.
Jeżeli chcemy energii odnawialnej, to bez wiatraków się to nie uda. Sama fotowoltaika nie wystarczy. Rozumiem, że mamy w Polsce 6 mln domów i jeżeli na każdym byłby tylko kilowat energii z fotowoltaiki, a jeszcze jakby był połączony z akumulatorem – to już nie trzeba jednej wielkiej elektrowni w Polsce. Tylko w tym momencie bezsensowna staje się cała struktura państwowej spółki.
Pora się zdecydować, czy chcemy podtrzymywać struktury rodem z PRL-u, żeby była dystrybucja, przesył, żeby ludzie mieli pracę. Tych ludzi trzeba przekwalifikować i niech montują instalacje, bo ich trzeba miliony. Jeżeli chcemy iść w kierunku energii odnawialnej, a 2050 r. przyjdzie szybciej niż nam się wydaje – to tu potrzeba liberalizacji przepisów i zaufania samorządom.
Druga rzecz – trzeba przerobić te wszystkie rządowe programy – szczególnie Czyste Powietrze – i przywrócić gminne fundusze ochrony środowiska.
Pańskim zdaniem obecne rozwiązania się nie sprawdzają?
– Nie da się dobrze zrobić programu centralnego, który będzie pasował i do Lesznowoli, i do gminy Terespol – ze względu na różnice w zamożności mieszkańców i wiele innych aspektów. My znaczonymi pieniędzmi – bo takie były w funduszach ochrony środowiska, które kiedyś działały – realizowalibyśmy programy dostosowane do potrzeb mieszkańców. Tymczasem podpisujemy jakieś dziwne umowy z Narodowym Funduszem (Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej – dop.red.), że będziemy pomagać ludziom wypełniać wnioski.
Druga kwestia jest taka, że obecny poziom dofinansowania – przynajmniej w Polsce Wschodniej – jest praktycznie nieakceptowalny. Jeżeli chcemy zmiany, to trzeba podchodzić do wszelkich działań systemowo. Nie ma mowy, by cokolwiek poszło do przodu bez udziału samorządów. Tych programów nie da się scentralizować w sposób logiczny i efektywny.
Dużo łatwiej szły programy parasolowe niż nawet „Mój prąd”. Dawali pieniądze, to ludzie je brali. Ale brali je ci, którzy są znacznie zamożniejsi. Czy ktoś sprawdził, jaka jest struktura beneficjentów? Z tego, co się orientuję, niekoniecznie są oni tam, gdzie stwierdzono wykluczenie energetyczne.
Po to, by założenia transformacji energetycznej udało się zrealizować w zaplanowanych terminach, potrzeba zintensyfikowanych działań – nie mówiąc już o środkach. Wierzy pan, że nam się to uda?
– Żeby osiągnąć neutralności klimatyczną do 2050 r. mamy zaprzestać spalania paliw stałych, które są dla nas głównym źródłem energii. Jeżeli będzie się dalej kombinować, to będzie jak z energetyką atomową.
Mija 50 lat, a my dalej dyskutujemy o elektrowni atomowej – którą nota bene nasi sąsiedzi już zamykają – z wyjątkiem Białorusi, bo tam elektrownię otworzyli i czasem odnoszę wrażenie, że właśnie w kierunku Białorusi zmierzamy.
Ci trzeba zmienić?
– Jeżeli chcemy rzeczywiście odejść od spalania paliw stałych, to tych odnawialnych źródeł energii musi przybywać, a kluczową sprawą jest, żeby je rozproszyć i nie tworzyć gigantomanii.
W Zagłębiu Ruhry wraz z kopalniami zamykano wszystkie elektrownie węglowe. Ten racjonalizm polegał u nich na tym, że wykopywany z tysiąca metrów węgiel był kilka razy droższy niż przywożony z Kanady. Zamknięte kopalnie – za unijne pieniądze – w ramach inteligentnej gospodarki – zagospodarowano na potrzeby regionu: w jednej była instalacja wodorowa, w drugiej pompowo-szczytowa, trzecią przerobiono na spalarnię odpadów.
Założono, że za ileś lat górnictwa nie będzie i konsekwentnie do tego celu zmierzano. I nie było rewolucji czy kilofów w Berlinie. Jeżeli na coś się decydujemy, to nie zaczynajmy dyskusji od nowa, tylko dostosujmy prawo i konsekwentnie zmierzajmy w kierunku tej transformacji.
Stawiając na energię rozproszoną?
– Zgadza się. To, na co postawiono w Zagłębiu Ruhry, to liczne, rozproszone, bardzo drobne źródła energii – miejskie elektrociepłownie, instalacje rolnicze itd.
Rewolucja potrzebna jest przede wszystkim w dystrybucji. U nas buduje się jedną, wielką elektrownię, z której tę energię się rozprowadza. Pamiętajmy, że my mamy marną – bo poniżej 50 proc. – sprawność instalacji, a do tego część czystej energii tracimy na przesyle. Czy to jest normalne, żeby do Lubelszczyzny, dostarczać energię z Kozienic, przesyłając ją przez całą Polskę, kiedy oczywiste jest, że jakąś jej część się straci? Czy nie można wybudować mniejszej elektrowni bliżej odbiorcy energii?
Miała być biogazownia w każdej gminie. I co z tego wyszło? Ja znam nawet rolnika, którego zacząłem na nią namawiać. Jak to wszystko podliczył, jak sprawdził, ile to wymaga od niego zaangażowania, to machnął ręką.
Ja wszystkich rządowych programów chyba bym jednak nie krytykowała… Choć o ich jakości mogą świadczyć kolejne zmiany proponowanych wcześniej rozwiązań.
– Staram się za tym nadążać, ale wielu spraw nie rozumiem. Programy, które sięgają kolejnych lat – 2030, zaraz będą 2050 – nie przekładają się na konkretne działania. Elektrownie osiedlowe, blokowe już powinny powstawać, a ten kierunek powinien być przez państwo wspierany. To samo dotyczy magazynów energii.
Wrócę znów do przykładu Niemiec, gdzie – inaczej niż u nas – wytworzona, a nie zużyta energia fotowoltaiczna nie przepada na rzecz sieci. W Niemczech kupują każdy kilowat i nieźle za niego płacą. Dlatego tam nie trzeba było dodatkowych zachęt, by instalacje fotowoltaiczne montować.
Już 3-4 lata temu w Niemczech dopłacano do magazynów energii. Ten, kto miał fotowoltaikę, mógł dostać pieniądze, by energię magazynować w domu, by nie budować dodatkowej infrastruktury. Nie rozumiem, dlaczego nie adaptujemy gotowych rozwiązań. To byłoby tańsze i efektywniejsze, bo część kosztów ponosiłby prosument.
Potrzebujemy systemowych rozwiązań, które rzeczywiście zachęcą ludzi, by zainwestowali własne pieniądze – przy wsparciu środków unijnych, a także krajowych.
Fotowoltaika to coraz powszechniejsze źródło pozyskiwania czystej energii. Są też inne możliwości. Mam tu na myśli np. pompy ciepła. Ich instalacja na terenach wiejskich czy terenach mocno rozproszonych to jednak duże wyzwanie finansowe.
– Policzyłem, ile budowa systemu pomp ciepła kosztowałaby w mojej gminie, gdzie – oprócz bloków – jest ponad 2 tys. domów. Biorąc pod uwagę, ile firma policzy za fotowoltaikę plus pompy ciepła, to do 2050 r. musiałbym wydać na ten cel 2 mld zł.
Na naszym terenie dominują emerytury z KRUS-u, a większość ludzi zarabia niewiele ponad pensję minimalną. Za co oni to zrobią? A należałoby jeszcze ocieplić mieszkanie. To są gigantyczne pieniądze i przedsięwzięcie, które będzie trwało z pół wieku.
Oprócz zachęt trzeba też zmieniać świadomość. Nie każdy jest zainteresowany zieloną energią, a ten, co ledwo wiąże koniec z końcem, nie myśli o inwestycjach. Tu trzeba poważnej dyskusji i decentralizacji działań – czy to w energetyce, czy w odpadach.
Mam wrażenie, że ta dyskusja trwa i to od bardzo dawna, tyle że problem ze śmieciami jak był, tak jest.
– Przecież my teraz nie mamy co z nimi robić. Segregujemy je, ale co dalej? Mamy 10 spalarni, a jak ktoś kiedyś wyliczył, potrzeba 60. Po co odbierać odpady, jak nie ma co dalej z nimi zrobić. I dlaczego jeszcze nie ma rozszerzonej odpowiedzialności producenta? Na co my jeszcze czekamy? Tyle lat się o to dopominamy i każdy mówi, że nie wolno przerzucać kosztów na ludzi…
Kazali nam pozamykać wysypiska, nie mamy żadnego pola manewru, dyktuje nam się, że system ma się bilansować, a kiedy to się nie udaje, winny jest samorząd.
Samorządowcy skarżą się, że stałe wydatki rosną, wpływy do budżetów topnieją, a przed nami wyzwania Zielonego Ładu.
– Każdy rok jest coraz trudniejszy, nie ma dofinansowania, ale ciągle coś nam się zabiera – a to PIT od młodych, a to podatki od kolei, od prywatnych terminali itp. To ewidentna recentralizacja i pozbawianie dochodów przy zwiększonych wydatkach. Nakładamy na to zadania – bardzo kosztowne w realizacji. Zielonego Ładu nie wdroży żaden urzędnik z Warszawy. Ten program trzeba dostosować do różnych miejsc w Polsce. Tylko wtedy da to efekt.
źródło: portalsamorzadowy.pl